środa, 7 listopada 2012

Ekwiwalent(y) kopa w brzuch

Po tym jak śniło mi się robienie herbaty z Idzim i jego dziewczyną moja głowa dała sobie spokój z osiąganiem kolejnych poziomów abstrakcji. I bardzo dobrze, bo nie wiem jak długo bym to zniosła, really.

Tytuł notki wziął się z przykrego uczucia, które ostatnio mi towarzyszy częściej niż bym tego chciała. Jakkolwiek dobrze czuję się ze sobą (bieganie częściowo jest zasługą - pierwsze 8 km ciągłego biegu świńskim truchtem za mną, oh yeah!) to czasem nie wystarcza, zwłaszcza przy okazji wieczornych rozkmin. Dużo rzeczy się rozjeżdża, a w momencie uświadomienia sobie tego (albo kogoś uświadamiającego mi to), za każdym razem mam wrażenie że dostaję takiego mentalnego kopa w brzuch.
Do tego w ramach efektów "rozjeżdżania" ostatnio coraz rzadziej czuję się swobodnie w innym towarzystwie niż książka/słuchawki na uszach i herbata. Niby nic takiego, tylko czasem można się udusić od swoich własnych myśli. Ale to tylko ja i moje paranoje. Dobrze nam razem, po co coś więcej?

Listening: John Mayer - A face to call home + Frank Sinatra - Somethin' Stupid i Moon River

K.

wtorek, 23 października 2012

Znam ze snu twe usta i oczy Twoje znam (I wish that was the case)

Nie lubię kiedy coś realistycznego mi się śni. Jak z tym, że do tej pory nie jestem w stanie stwierdzić na 100%, że NIE płynęłam z moją mamą promem kiedy byłam mała.

Już chyba trzeci raz pod rząd miałam takie dziwne sny. Zaczęło się od tajemniczego zniknięcia, przez które obudziłam się mega przestraszona. Potem przeszło do drunk dialing przez N. (a rano i tak musiałam sprawdzić czy naprawdę do mnie nie dzwoniła, mimo że to tak masakrycznie absurdalne) tylko po to żeby dzisiaj dojść do wizji dziwnych i jeszcze bardziej niemożliwych wakacji w Wenecji. Coraz bardziej boję się co moja głowa tym razem wymyśli, dlatego w sumie nie wróżę sobie dzisiaj szybkiego zaśnięcia.

Poza tym sny z prawdziwymi ludźmi nie są dla mnie. Są za rzeczywiste i przez to budzę się zawsze z odrobiną niewyjaśnionego niepokoju. Zobaczymy co czeka na mnie dzisiaj.

Z rzeczy milszych: byłam na łyżwach, nawet na szkółce łyżwiarskiej (ahoj przygodo!). Strasznie strasznie się stęskniłam, dowiedziałam się czemu tak często niemożliwie bolały mnie stopy ("Na lodzie naprawdę nie rosną grzyby!") i nie mogę się doczekać grudnia jeszcze bardziej niż wcześniej.

Listening: Susie Suh - The Backman tapes + oryginał "Jak ze snu" ze Śpiacej Królewny (bo z Disney'a się chyba nigdy nie wyrasta)

K.

poniedziałek, 15 października 2012

Stabilność i powtórzenia, które zawsze zawsze wzmacniają wypowiedź

Zawsze wydawało mi się, że to N. bardziej mówi o przywiązywaniu się do jakiś zwyczajów, harmonogramów czy bardziej ogólnie pojętej "stałości w życiu". Okazuje się, że mi tego strasznie strasznie brakuje. Taka głupia rzecz, jak parę godzin pracujących w tygodniu (czy raczej w tym wypadku - ich brak) a robi taką różnicę. Jestem już jakoś zmęczona (czysto psychicznie of course) szukaniem nowej pracy gdzie nigdy nie wiem czego się spodziewać. I tego ciążącego pytania o wyjazd (Anglia, Walia, Szkocja, Irlandia i whatnot <3), którego już naprawdę bardzo bardzo nie chcę przekładać na żadną inną datę niż wiosna/wakacje 2013. A rodziców nie mam zamiaru o nic prosić, co to to nie.

Stałe rzeczy i poczucie stabilności są fajne. Stanowczo. Niby nic takiego się nie dzieje (stara bida, chciałoby się rzec), a nie jestem w stanie nic poradzić na poczucie bezradności i marazm, z braku lepszego słowa. Cóż, do wszystkiego idzie się przyzwyczaić.

Listening: Benjamin Francis Leftwich Stole You Away

K.

niedziela, 14 października 2012

"Mam to w dupie" czyli czy wreszcie dam radę zacząć tak myśleć

Nie lubię nie wiedzieć co mam myśleć. Stwierdzenie dosyć oklepane, bo chyba nikt nie lubi, ale trudno. A już najgorsze jest to, że wreszcie wiem co bym chciała móc myśleć, a nie wiem co powinnam, bo to najwyraźniej wybitnie zależy od czyjegoś nastroju (na przykład: kiedy przychodzę na zajęcia i jestem absolutnie niezauważona ewidentnie nie powinnam nic myśleć, ale potem, kiedy po powrocie z wspólnego kina jakoś tak wychodzi, że sobie rozmawiamy do późnego wieczora i ogólnie bardzo mi miło w środku, to już nie wiem). Tylko potem czuję się jak największy ciołek wszechświata, kiedy jestem tylko z lekka olana i robi mi się tak strasznie przytłaczająco smutno, że nawet jedzenie nie pomaga. A kiedy to nie daje rady to trochę na zasadzie jakby Pani Hudson opuściła 221B Baker Street - England would fall, znaczy się.

Nah, whatever. Wychodzi na to, że powinnam przejść w tryb "Mam to w dupie" (pardon my language, ale inaczej po prostu nie brzmi), tylko szkoda, że łatwiej powiedzieć niż zrobić. Zwłaszcza, że w tym przypadku to chyba jest nie tyle kwestia mojego bardzo pracowicie budowanego wyobrażenia o człowieku, tylko... no właśnie. Chyba to co po prostu jest, a nie co mi się wydaje że może być. W sumie, rozważam jeszcze podejście proponowane przez Lizzy:
"Maybe you should go to him. Either make him realise what a huge huge mistake he's made or at least make him give you some closure."
Sytuacja co prawda jest inna (huh, robić za Jane Bennet byłoby za fajnie, mieć takiego Binga tym bardziej, zwłaszcza kiedy się wie, że takim frajerem okaże się tylko przelotnie) i bardziej chodzi mi o drugą część ostatniego zdania, ale zdecydowanie fajnie byłoby wreszcie wiedzieć ocb.

Przynajmniej wreszcie wzięłam się za samorozwój czyli naukę Adobowego Premiera. Pierwszy, mało szalony ale zawsze, film poniżej:



K.

niedziela, 7 października 2012

WOW, czyli powrót do szkoły

Pierwszy tydzień po wakacjach minął całkiem ... zwyczajnie. Spodziewałam się jakiegoś WOW (cytując Pana od reklamy), a tu przeszło nawet bez szału. Nowa grupa mogła być gorsza, nie będzie tak jak w zeszłym roku ale dam rade. Za to w piątek dopiero zauważyłam, że tylko niecała 1/5 grupy to chłopcy (patrz: trzech rodzynków). Pierwszy raz jak w jakiejkolwiek grupie/klasie mam taką przewagę dziewczyn i trochę czuć inną atmosferę. Ale są mili, nie powiem. Nawet, olaboga, czasem rozmawiam z tymi ludźmi. Nie za dużo (no bez przesady) ale spodziewałam się powtórki z pierwszej liceum, kiedy to czytelnictwo mocno u mnie wzrosło, zwłaszcza na przerwach.

Ewentualna praca pozostaje niewiadomą, za to przypadła mi rola grafika dla nowej firmy siostry N. i bardzo mnie to cieszy. Serio, miło czuć że masz na coś wpływ i w ogóle samo robienie czegoś nowego zawsze mnie cieszy, czy to projektowanie loga dla Kurzej Stopy czy robienie linorytów na zajęcia. Ulubione powiedzonko Shirley całkiem tu pasuje:


Do tego to dziwne, ale ostatnio czuję się zadziwiająco spokojna, w pozytywnym sensie. Bo nawet wychodzi mi ogarnianie różnych rzeczy (pewnie kwestia bezrobotności i dopiero początku studiów, ale mam nadzieję, że się utrzyma jak najdłużej), oglądam fajne rzeczy (Battlestar Galactica mistrz!), a i sprzątanie w domu (co chyba już ostatecznie na mnie przeszło) jakoś bardzo nie przeszkadza, bo przynajmniej nie jestem takim trutniem i pomagam trochę mamie. Wyszło też tak, że znowu dużo rozmawiam z A. To dziwne, bo nieważne ile się z nim widzę czy piszę to i tak mam wrażenie, że trochę więcej byłoby fajnie. Bo taki straszny słodziak z niego, że aż nie ogarniam.
Do tego moje stopy zaczynają się lepiej czuć, co oznacza łyżwy! Już się nie mogę doczekać, bardzo bardzo.

K.

sobota, 22 września 2012

Moja lista

Ostatnio przeczytałam tą notkę. Rzadko mam tak, że czytam/oglądam/słyszę coś od kompletnie losowej osoby i myślę "Ojaaa, też tak mam, a jeszcze nie widziałam takiej grupy na facebooku (co zawsze sprawia że można się poczuć bardziej wyjątkową)!". To takie miłe dowiedzieć się, że ktoś fajny ma podobnie.

I tak zaczęłam myśleć o tych wszystkich momentach kiedy dopada mnie lekka panika, bo gubię się we wszystkim. I nie wiem już czy robię jakieś rzeczy dlatego, że faktycznie sprawiają mi one przyjemność i są dla mnie bardzo ważne, czy dlatego, że inni je lubią i jakoś tak zarażają. Nigdy nie robię czegoś co kompletnie do mnie nie przemawia już na wstępie, co to to nie. Tylko czasem trudno rozgraniczyć to co w jakiś sposób tworzy Ciebie i to co po prostu lubisz robić albo w ogóle lubisz robić z jakimiś konkretnymi ludźmi. Poza tym, można coś bardzo lubić, ale też uwielbiać odkąd się pamięta. Niby podobne, ale jednak nie to samo.

YOLO jest trochę przereklamowane, ale w granicach rozsądku nowe rzeczy to naprawdę fajna sprawa. Bo gdyby nie to, że N. i M. zaciągnęły mnie jakiś kawał czasu temu na mecz Jastrzębskiego (to już ze trzy lata będą) nawet nie wiedziałabym że to takie fajne. Jednak, jakkolwiek uwielbiam siatkówkę, sama na mecz chyba jednak bym się nie wybrała. Bez tego towarzystwa to już nie to samo co tak bardzo lubię i znam. Niby podobnie, ale nie do końca. Nadal, dziwnie się czuję kiedy to wszystko się miesza i trudno się odnaleźć.

Thus, dzisiejsza lista. Rzeczy które lubię "od zawsze":

1. Jedzenie w każdym sensie (srsly, to o dziwo jedna z najbardziej stałych pasji jakie mogę mieć, cóż, jaki człowiek takie priorytety najwyraźniej).
2. Czytanie i oglądanie (dobre książki i filmy, seriale, czadowi ludzie na youtubie).
3. Making artsy stuff (diy, rysunkowo-graficzne rzeczy, szycie). Otaczanie się ładnymi rzeczami czy widokami też chyba można tu wcisnąć
4. Łyżwy (i osobiście i przed telewizorem, czasem bardziej czasem mniej, ale jakoś zawsze wraca).
5. Czas wyruszyć w nieznane. Traveling and stuff, oglądanie nowych miejsc i tego jak bardzo inaczej można żyć - tylko kilka godzin pociągiem/samolotem od domu. Też oglądanie ładnych miejsc, zwłaszcza na godzinę przed zachodem słońca, bo wtedy jakoś wszystko wygląda ładniej.


Wbrew pozorom, trudno zrobić taką listę, przynajmniej dla mnie. Część rzeczy, które lubiłam za młodu jakoś przeminęło (makijaż teraz trochę utrudnia to, że byłam kiedyś wielką fanką kąpieli basenowych i morskich), a te obecne nie mają jeszcze tego dopisku "odkąd pamiętam". Znalezienie takich constansów w życiu jednak pomaga. Działanie terapeutyczne, uspokojenie głowy i te sprawy.

Listening: Atlas Hands by Benjamin Francis Leftwich

K.

czwartek, 20 września 2012

Self soothing w wersji pro

Czyli to co robię przez ostatnich kilka dni. Bo mi jakoś dziwnie. I wcale nie lepiej kiedy próbuję się zająć czymś sensownym, jako że i to jakoś nie idzie - kończy się na oglądaniu Suits albo Casablanki. Dlatego nie lubię mieć za dużo wolnego czasu, niby miło odpocząć, mieć chwilę dla siebie, ale co za dużo to niezdrowo. Spędzanie godzin tylko ze swoimi myślami jest straszne, zwłaszcza jeśli te myśli wcale nie są takie super miłe. Bo niefajnie usłyszeć od własnego rodziciela (zasłużenie, prawda, ale ja to wiem, nikt mi nie musi przypominać), że jestem pierdołą, zobaczyć nowy plan zajęć na studia (nie tylko plan, zmieniona grupa i brak możliwości jej odmienienia też dobra rzecz!) czy skończyć prace w niezbyt fajnej atmosferze (nawet bardzo niefajnej). O wątkach rodzinno-zdrowotnych i tym że już naprawdę nie wiem co mogę powiedzieć mojej mamie żeby trochę ją podnieść na duchu, wolę nie wspominać. Już nic nie wiem, man.
Ale co ja poradzę? No nic nie poradzę. Oby tylko coś się ogarnął ten świat, bo jakoś mało pozytywnych rzeczy się zebrało ostatnio. Czekam za zwrot akcji!

Cóż, póki co dalej szukam czegoś co odwróci moją uwagę, bo już nie mogę tyle rozkminiać wszystkiego i niczego. Zadziwiająco - sprzątanie nawet pomaga!

Listening: Avalanche City - The Citizens
Drinking: Sencha truskawka z żurawiną